Skip to main content

Z uwagą obserwuję to, co się dzieje na Pradze-Północ. Moja dzielnica mnie martwi, szczególnie gdy przyglądam się dyskusjom prowadzonym na portalach społecznościowych. Na szczęście większy optymizm czuję, gdy te same rozmowy słyszę na ulicach czy podwórkach. Realnych dyskusji nie zastąpi nawet najbardziej wymyślne narzędzie komunikacji.

Mam wrażenie, że zderzają się dwie wizje Pragi. Obie, choć słuszne, w wielu szczegółach się wykluczają. Z jednej strony mamy tzw. ekologiczne idee, rozumiane przez wszechobecne sadzenie drzew i krzewów, rekultywację trawników, ograniczanie ruchu, likwidowanie miejsc parkingowych.

Z drugiej strony idee oparte na modelu wygodnego życia w mieście, rozumiane jako np. możliwość zaparkowania auta w sąsiedztwie bloku, plac zabaw i przejście dla pieszych, ale też przyjazny zieleniec czy szpaler drzew wzdłuż chodnika.

Z pełną premedytacją postanowiłem postawić nogę w drzwiach, które rozdzielają te wizje. Podjąłem próbę uporządkowania miejsc parkingowych na osiedlu Nowa Praga, szczególnie w rejonie ul. Starzyńskiego i pl. Hallera. Szybko stałem się wrogiem numer jeden.

Mój profil na Facebooku i skrzynka e-mailowa wypełniły się hejtem tych, dla których jedyna słuszna idea to ta skoncentrowana w stu procentach na zieleni. Mimo że dopiero zacząłem dyskusję, zostałem oskarżony o niszczenie terenów zielonych, degradację obszarów biologicznie czynnych, betonowanie osiedli i wiele innych wyssanych z palca bzdur. Na nic próby przekonania, że przecież moim celem jest poprawa życia mieszkańców Pragi! Że należy szukać kompromisów, wspólnych rozwiązań, że trzeba rozmawiać! Jednak mało kto chciał rozmawiać. Nikt nie chciał się spotkać, łatwiej przecież atakować.

Czas postawić diagnozę i dowiedzieć się, kim są osoby, które kreują się na miejskich aktywistów, a działają jak wyrafinowani politycy. Kto stoi za stowarzyszeniami, które tak łatwo manipulują opinią publiczną, rzucając obietnice, które nijak się mają do rzeczywistości? Butni i młodzi, zapatrzeni we wzorce z zachodnich miast, przekonują do swoich racji, plując na wszystko.

Do ciekawego zdarzenia doszło zaraz po remoncie ul. Namysłowskiej. Drogowcy postanowili uratować przed wycinką drzewo u zbiegu ulic Namysłowskiej i Szymanowskiego. W tym celu zwęzili jezdnie. Wzbudziło to trochę kontrowersji, obaw o bezpieczeństwo kierowców, ale większość uznała, że warto jednak ratować drzewo, które pamięta jeszcze carskie zabudowania tej części Pragi.

Wydawało się, że drogowcy zapunktowali, ale ich wizerunkowy wysiłek zdał się na nic, bo u zbiegu ulic Namysłowskiej i Ratuszowej zbudowali zatoki parkingowe oraz uszczuplili chodnik, a pomiędzy blokami stworzono parking dla mieszkańców. Na nic tłumaczenia, że to mieszkańcy prosili o zatoki, bo nie mają gdzie zostawiać na noc aut, że osiedle od lat cierpi na deficyt miejsc parkingowych. Pobliska budowa metra, likwidacja parkingu przy TKKF Błyskawica i donice wzdłuż ul. 11 Listopada też zrobiły swoje.

Zadałem sobie trochę trudu i postanowiłem sprawdzić, jak to wygląda w rzeczywistości. Z rozmów z mieszkańcami i przedstawicielami wspólnot w okolicy ul. Namysłowskiej wynika jasno, że dzielnica potrzebuje dobrych rozwiązań dla kierowców. Gdy zebrane informacje umieściłem na portalu społecznościowym, znów się zaczęło… Wielu radnych ucieka od podobnych tematów, bo są niewygodne i stwarzają ryzyko konfliktu z różnymi grupami mieszkańców. Wiadomo, wybory za pasem. Ja uznałem, że postaram się powalczyć i – wbrew atakom – będę szukał rozwiązania, które nie dość, że nie skłóci, to może nawet pogodzi!

Zaraz po tym, jak miasto ogłosiło gotowość do budowy 10 podziemnych parkingów, wysłałem list do pani prezydent, żeby rozważyła propozycję budowy podziemnego parkingu w rejonie pl. Hallera. Być może brzmi to jak utopia, ale trzeba spróbować! Pomysł, mimo że zyskał uznanie, specjalnego wsparcia wśród moich „hejterów” nie wzbudził. Za to, gdy reaktywowałem pomysł zielonego parkingu wzdłuż ul. Darwina, czyli budowę tzw. kratki parkingowej, co jest o niebo lepszym rozwiązaniem niż betonowe zatoki, wróciłem na pozycję numer jeden. Rzecz jasna – wroga numer jeden.

Od kilku miesięcy przygotowuję wnioski i proszę, aby ekrany dźwiękochłonne wzdłuż ul. Starzyńskiego przykryć pnączami i stworzyć zielone ściany. Mamy już pozytywną decyzję miasta i czekam na realizację pomysłu. Pisałem o tym, ale tzw. aktywiści, którzy obserwują moje działania, specjalnie nie przejęli się tym pomysłem.

Znów pojawia się pytanie: Czy grupa ludzi, która akurat ma czas i narzędzia do komunikacji, może zawłaszczać sobie możliwość decydowania o tym, jak ma wyglądać Praga?

W 2016 r., gdy wspólnie z ówczesnym wiceburmistrzem Dariuszem Kacprzakiem z dumą podsumowaliśmy środki wydane na ponad 300 posadzonych drzew, montaż systemów nawadniających, renowacje rabat kwiatowych, stworzenie nowych trawników czy zielonych ścian, m.in. przy ulicach Kłopotowskiego i Łomżyńskiej, na portalach społecznościowych dalej było głośno, że „dzielnica nic nie robi dla zieleni”.

Prawdziwy samorządowiec tym różni się od polityka, że nie przejmuje się tzw. ludzkim gadaniem, tylko pracuje dla ludzi. Dlatego w ostatnim czasie na moją prośbę usunięto usterki w oświetleniu ulic, m.in. Małej i Targowej. Poprosiłem też o odpowiednie wyprofilowanie jezdni ul. Skoczylasa i chodnika na pl. Hallera, w celu skutecznego odprowadzania deszczówki i tym samym likwidacji kałuż. Zwróciłem też uwagę drogowców na bezpieczeństwo pieszych, szczególnie osób starszych, którzy codziennie pokonują drogę do kościoła przy ul. Ratuszowej, przechodząc przez przejście na wysokości bocznego wejścia do parafii. Drogowcy zadeklarowali, że poprawią widoczność na przejściu. Na szczęście obejdzie się bez wycinania krzewów…

Kamil Ciepieńko

Publicysta i samorządowiec. Radny dzielnicy Praga-Północ od 2010 r. Redaktor i twórca Przeglądu Praskiego. Z Pragą jest związany od pierwszych dni życia. Fundator i prezes Fundacji Praga Pomaga.